Z Andrzejem Strączkiem ze stowarzyszenia „Kahal”, ojcem siedmiorga dzieci, pracującym w branży budowlanej, rozmawia Marcin Jakimowicz.
Marcin Jakimowicz: Na pytanie znajomej katechetki, czy można modlić się o pieniądze, klasa zgodnym chórem krzyknęła: „Nieee!”.
Andrzej Strączek: Większość z 98 procent ochrzczonych ludzi w Polsce (połowa z nich chodzi do kościoła) tak to rozumie. Wiemy mniej więcej, jak spędzić z Panem Bogiem niedzielne przedpołudnia, ale nie mamy pojęcia, jak wytrwać z Nim od poniedziałku do soboty. Jesteśmy ciałem Chrystusa – nie duszą. Ciałem, które trzeba nakarmić, przyodziać. To konkretny wymiar, który, uwaga – boimy się tego słowa – kosztuje. Dziesięcina to nie ochłap, to oddanie czci Bogu. Bardzo konkretne. Odpowiedzialność za parafię wyraża się w konkretach. Wierni ludzie zazwyczaj nie chcą wziąć odpowiedzialności za swoją parafię. Tę duszpasterską codzienność świetnie wyjaśnia dowcip. Ojciec wracający z synem z Mszy całą drogę narzeka: na długie i nudne kazanie, księdza niedbale wypowiadającego słowo konsekracji, zawodzącego organistę. – Tato – przerywa zniecierpliwiony syn – a czego oczekujesz za te dwa złote, które wrzuciłeś na tacę? (śmiech)
Jedna dziesiąta wypłaty to sporo. Przy 500 złotych to jedynie 50 złotych, ale już przy pięciu tysiącach to sumka, która szarpie po kieszeni…
By zrozumieć dziesięcinę, trzeba się nawrócić, czyli – dosłownie – odwrócić to myślenie. Jeśli jestem chrześcijaninem ufającym Bogu, wiem, że absolutnie wszystko, co mam, pochodzi od Niego. Z Jego hojności. I wówczas ta transakcja wygląda zupełnie inaczej – Bóg daje mi 100 procent i mówi: „Weź aż 90 procent tego wszystkiego. To twoje. Dysponuj tym, jak chcesz. Oddaj Mi jedynie dziesiątą część”. Tak to rozumieli Izraelici. Przecież Bóg mógł powiedzieć: fifty-fifty, daj mi 50 procent i podpisujemy umowę. Nie! On chce być „stratny”. Tu tak naprawdę nie chodzi o pieniądze (rozmowa o kasie w Kościele jest dziś na pograniczu skandalu). Tu chodzi o nawrócenie. O spojrzenie na swe dochody z perspektywy nieba. Nawrócenie jest procesem. Nawracamy się powoli. A na samym końcu nawraca się portfel. (śmiech) Wiem, co mówię. Jestem facetem, który chce być odpowiedzialny za rodzinę i firmę. OK, mogę przyjść do kościoła pomodlić się, pośpiewać, a nawet poklaskać, pod warunkiem że mnie to nie kosztuje. Ale gdy muszę sięgnąć do portfela, zaczynają się schodki.
Czy przy dawaniu dziesięciny nie istnieje pokusa wyjmowania kalkulatora i mnożenia razy sto? Sam Jezus obiecał, że odda nam stukrotnie, więc może w efekcie się opłaci?
Pokusa istnieje zawsze. Tyle że słowo Boże naprawdę działa. Przykład? Historie ludzi z naszej wspólnoty, którzy dają dziesięcinę. Ufają Bogu, a On troszczy się o ich domy i finanse.
Grupka ludzi ze wspólnoty dyskutowała przed kościołem w Chwałowicach o tym… na co przeznaczyć dziesięcinę. „I wówczas olśniło mnie, jak bardzo chrześcijaństwo nie jest z tego świata. Wszyscy wokół martwią się tym, skąd wytrzasnąć pieniądze, a tu stoi grupka wariatów i zastanawia się, na co je wydać” – opowiadał mój redakcyjny kolega Franek Kucharczak. Na co wy przeznaczacie pieniądze?
Na ewangelizację prowadzoną przez nasze Stowarzyszenie „Kahal”. To twór międzyparafialny, przyjaciele wyrośli z oazy, Odnowy, którzy poważnie potraktowali swe zaangażowanie w Kościele i zrozumieli, że chrześcijaństwo to nie pobożne wychowywanie dzieci i chodzenie raz w tygodniu do kościoła, ale dynamizm, który musi zmieniać całą rzeczywistość. Organizujemy od lat Kursy Alfa. I na to idą pieniądze. Taki kurs kosztuje. To cykl dziesięciu spotkań. Uczestników trzeba poczęstować kawą, ciastem, trzeba wynająć restaurację. Wiosną w naszych kursach wzięło udział… 400 osób. Za każdą z nich trzeba zapłacić. Gdy rozpoczęliśmy jesienią Kurs Alfa, zgłosiło się 200 osób. Nie mieliśmy środków na taką działalność. I padło pytanie: ryzykujemy? Robimy ten kurs czy zwijamy manatki? Zrobiliśmy i pieniądze się znalazły. Grube tysiące. Bóg troszczy się o swe dzieła. Sami uczestnicy zadają pytanie: „A skąd macie pieniądze?”, i zaczynają nas wspierać. Przeżyłem już tyle podobnych historii, że niewiele rzeczy w tej materii może mnie zdziwić. A mam siódemkę dzieci na utrzymaniu i prowadzę w latach kryzysu firmę budowlaną, nie dając żadnych łapówek i nie wchodząc w szemrane interesy. Czy myślisz, że ci, którzy doświadczają takich konkretnych błogosławieństw, nie będą oddawali Bogu dziesięciny? Oni już wiedzą, od Kogo mają pieniądze. Dziesięcinę i „prawie dziesięcinę” daje kilkadziesiąt osób z naszej wspólnoty. Jednocześnie dalej, jak dotychczas, wspieramy finansowo parafie, z których pochodzimy.
[sc name=”polecane-blog-v2″]
W chwilach zawirowań nie zaczynałeś obliczać w pamięci, ile pieniędzy, które dałeś w formie dziesięciny, miałbyś teraz na koncie?
Nie. Jeżeli w centrum jest Bóg, a nie to, co ewentualnie łaskawie Mu ofiaruję, On sam sprawia, że życie płynie inaczej. Stajesz się wolnym człowiekiem. Umiesz – jak powiedział św. Paweł – cierpieć biedę, ale i obfitować. Doskonale wiem, jak wygląda modlitwa o chleb na kolejny dzień, ale wiem też, jak wyglądają piaski na Karaibach czy Mauritiusie. Dziesięciny nie zrozumieją osoby niewierzące. Dla nich będzie to kolejna metoda wyłudzania przez Kościół kasy. Wyobraź sobie księdza, który mówi o dziesięcinie na kazaniu. Dla większości parafian wchodzi tym samym na grząski teren. Są konsumentami: wrzucają bilon do koszyka i nie rozumieją, o co temu proboszczowi chodzi. Nie czują żadnego związku z parafią, nie biorą za nią odpowiedzialności. To nie jest „ich”. Musimy wrócić do fundamentalnych pytań: Czym jest parafia? Co to znaczy, że jesteśmy w niej „razem”? Ja sporo uczyłem się od protestantów. Dla wielu z nich Kościół to nie duchowieństwo. To „my”. Konkret. Gdy byłem na Ukrainie, siostry zakonne poprosiły mnie, bym podwiózł je na pociąg. Pojechałem. 40 kilometrów w jedną stronę. Naprawdę nie liczyłem na „kieszonkowe”, robiłem to z dobrego serca. Po powrocie siostry wręczyły mi 5 hrywien. Czyli 2,5 złotego. Dwa dni później o tę samą przysługę, na tej samej trasie, prosił mnie pastor zielonoświątkowy. W ramach podziękowania wręczył mi 50 dolarów. Nie opowiadam o tym, by upokorzyć siostry. Chcę powiedzieć o czymś niezmiernie ważnym: o odpowiedzialności za Kościół. Również materialnej, konkretnej do bólu. Inny przykład: małżeństwo z naszej wspólnoty pojechało na zarobek do Anglii. Do kościoła katolickiego chodzą po sakramenty, ale po formację do protestantów. Dlaczego? Bo ta parafia, która liczy jedynie tysiąc osób, zatrudnia aż piętnaście osób na etacie. Tam dom parafialny tętni od rana życiem, jest mnóstwo kursów zajęć, rekolekcji. Są na to pieniądze. Jest parkingowy, który ustawia auta. Głęboko wierzę, że Bóg, angażując nas w jakąś działalność, daje nam wszystko. Również środki materialne. Tyle że my, ogarnięci lękiem, boimy się po to sięgnąć. Gdy z żoną i przyjaciółmi braliśmy udział w 2000 roku w dwumiesięcznej Międzynarodowej Szkole Nowej Ewangelizacji dla ponad 150 osób z kilku krajów (w tej intencji modliła się cała wspólnota), nagle znalazł się gość, który kupił dla tej inicjatywy dom. Za… półtora miliona. Powiedział: „Oddaję go na ewangelizację”. Teraz służy oazie. Ważne są proporcje. Dla człowieka, który sprowadza swą wiarę jedynie do przeliczania tego, ile da Panu Bogu, dziesięcina zawsze zamieni się w trzydzieści srebrników.
Artykuł zamieszczony za zgodą autora, źródło: http://gosc.pl/doc/1865606.Na-koncu-nawraca-sie-portfel