Czy można się modlić o pieniądze? – zapytała znajoma katechetka w drugiej klasie podstawówki.
„Nieee!” – zgodnym chórem krzyknęły dzieci. Nie? A dlaczego nie?
Bóg jest ojcem – tę prawdę wyssaliśmy z mlekiem matki. Zejdźmy na chwilkę z piętra metafizycznych, duchowych rozważań i stańmy twardo na ziemi. Jakie jest podstawowe zadanie ojca rodziny? Jej utrzymanie, zapewnienie środków do życia. Dlaczego więc tata z Sandomierza, Kazimierza czy Zgierza musi o to zadbać, a Ojca Niebieskiego miałaby ominąć ta przyjemność? Jeśli jest ojcem, jego obowiązkiem jest dbanie o członków rodziny. A ponieważ „są ze świata”, w którym rządzi pieniądz, powinien starać się i o tę przestrzeń. Odpowiedź na pytanie katechetki nie dawała mi spokoju. Zdaję sobie sprawę z tego, że dzieci powieliły jak na ksero to, co usłyszały w rodzinnych domach.
Czy można się modlić o pieniądze?
Zdziwiłem się, gdy zobaczyłem, że pytanie: „Czy można się modlić o pieniądze” niezwykle często zadawane jest na katolickich czatach i portalach. Skąd taka nieufność wobec tej materii? Czy to echo burzliwych sporów sprzed wieków z kalwinami, dla których dostatek był wymierną oznaką Bożego błogosławieństwa? A może nie trzeba kopać tak daleko i wystarczy cofnąć się jedynie o 50 lat, do czasów „urawniłowki” głębokiej komuny? Na ludzi bogatych słusznie patrzono z ogromną podejrzliwością (muszą mieć plecy i wsparcie Wielkiego Brata).
Pisząc tekst o dziesięcinie, rozmawiałem z kilkoma zaangażowanymi we wspólnoty Kościoła biznesmenami, którzy opowiadali, że na każdym kroku muszą tłumaczyć się z tego, że… zarabiają spore pieniądze. „Klasyką gatunku” jest dosłowne potraktowanie słów: „Biedak zawołał, a Pan go wysłuchał”. Bogaty, wiadomo, nie ma szans, będzie miał problem z wejściem do królestwa niebieskiego. Wspominałem już kiedyś jazdę tramwajem, w którym naprzeciwko mnie usadowiły się dwie staruszki. Rozłożyły na kolanach reklamowe ulotki supermarketów. I zaczęły porównywać ceny. Czyniły to z taką pasją i namaszczeniem, że nie mogłem wyjść z podziwu. Jechały z supermarketu do supermarketu. Na drugi koniec Katowic, gdzie można było kupić jakiś produkt o 2 zł taniej. 5 minut, 10, 20… Jak długo można? Przypominały uboższą wersję maklerów giełdowych. Siedziałem zdumiony i czyniłem tak zwaną refleksję: stopień zamożności nie ma znaczenia. Człowiek ledwo wiążący koniec z końcem może być bardziej zniewolony mamoną niż opływający w dostatki.
Ciekawe, że do jednych biblijnych cytatów podchodzimy niezwykle dosłownie, a inne, na przykład wyliczanka z Księgi Powtórzonego Prawa, są dla nas głęboką metaforą. „Jeśli więc pilnie będziesz słuchał głosu Pana, Boga swego, wiernie wypełniając wszystkie Jego polecenia, które ja ci dziś daję, wywyższy cię Pan, Bóg twój, ponad wszystkie narody ziemi. Spłyną na ciebie i spoczną wszystkie te błogosławieństwa, jeśli będziesz słuchał głosu Pana, Boga swego. Będziesz błogosławiony w mieście, błogosławiony na polu. Błogosławiony będzie owoc twego łona, plon twej roli, przychówek twych zwierząt, przyrost twego większego bydła i pomiot bydła mniejszego. Błogosławiony będzie twój kosz i dzieża. (…) Napełni cię Pan w obfitości dobrami z owocu twego łona, przychówkiem twego bydła, plonami pola, w kraju, o którym poprzysiągł przodkom twoim, że da go tobie. Pan otworzy dla ciebie bogate swoje skarby nieba, dając w swoim czasie deszcz, który spadnie na twoją ziemię, i błogosławiąc każdej pracy twoich rąk. Ty będziesz pożyczał wielu narodom, a sam u nikogo nie zaciągniesz pożyczki. Pan umieści cię zawsze na czele, a nie na końcu; zawsze będziesz górą, a nigdy ostatni, bylebyś tylko słuchał poleceń Pana, Boga swego” (Pwt 28,1-5.11-13).
Mariusz Czaja, redaktor naczelny wydawnictwa eSPe, przez pół roku prowadził badania naukowe wśród chrześcijan ewangelikalnych zamieszkujących stan Nowy Jork. – Byłem zaskoczony praktycznym wymiarem relacji pomnażania majątku do słowa Bożego – opowiada. – Widziałem w ich mieszkaniach plakaty z modlitwami o konkretne błogosławieństwo finansowe. Nie mieli z tym żadnego problemu. Dla Polaków miało to wymiar egzotyczny. Nikt nie był skrępowany, opowiadając o tym, że jego dom, majątek, samochód, konto bankowe znajduje się „w rękach Boga”. Jako protestanci niezwykle dosłownie odczytywali biblijne proroctwa. Bliskie im było myślenie: „Otrzymuję pieniądze? To znaczy, że Bóg mi darzy”. Taki chrześcijański hiperkapitalizm… Czasami wydawało mi się jednak, że niektórzy z nich wylewali dziecko z kąpielą. Bo konsekwencją takiego sposobu myślenia może być niezwykle ryzykowne stwierdzenie: „Jeśli ktoś jest biedny, Bóg mu nie błogosławi”, a trudno zgodzić z takim podejściem…
Pan się za bardzo spoufala z Bogiem!
– Podchodzę do Jezusa jak do najlepszego przyjaciela – opowiadał mi kiedyś Wiesiek Jindraczek, nawrócony narkoman. – Siadam w kaplicy i opowiadam Mu o wszystkim. Siedzę i tracę czas. Jedna nobliwa kobieta powiedziała mi ostatnio: „Pan się za bardzo spoufala z Bogiem. Jak może się pan modlić o pieniądze?”. Przepraszam bardzo, a kogo mam o nie prosić? Jakoś podskórnie czujemy, że nie wypada modlić się o kasę. Skąd się to bierze? Ten mechanizm znakomicie wyjaśniał zmarły przed dwoma miesiącami o. Adam Piecuch. Paulin ironizował: „Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj? Po co? Przecież ja sam sobie zarobię na chleb dla siebie i mojej rodziny. Nie chcę o nic prosić!
Nie potrzebuję jałmużny. Modlimy się inaczej; daj mi pracę, pozycję, a na chleb to sam sobie zarobię”. Co więcej: aramejskie lahmo, tłumaczone jako „chleb powszedni”, ma głębsze znaczenie niż tylko kromka chleba. Oznacza to wszystko, czym żyjemy i czego potrzebujemy do życia. Spotkałem niedawno ludzi, którzy modlili się o spore pieniądze na cele ewangelizacyjne (przygotowanie Kursu Alfa, czyli serii ewangelizacyjnych spotkań, w restauracjach dla setki osób to wydatek rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych). Prosili i dostali wszystko. Co do grosza.
Czy dzisiejsze ubóstwo materialne nie wynika z pychy?
Z tego, że ludzie, którym brakuje pieniędzy, nie są zdolni o nie prosić? – pytał wprost rabina Szaloma Ber Stamblera Filip Memches w znakomitej książce „Ekonomia w judaizmie”. – A co z sytuacją, w której człowiek stara się, ciężko pracuje, a efektów nie widać? Jeśli Bóg go kocha, to powinien chyba jakoś na to odpowiadać. W przeciwnym razie trudno, żeby taki człowiek wierzył w Boga.– Proponuję odwrócić ten problem – odpowiedział przewodniczący wspólnoty Chabad-Lubavitch w Polsce. – Warto zadawać sobie pytanie o własne powodzenie. W moim przypadku nie zasługuję na sukcesy, które odniosłem. Gdybym myślał, że zawdzięczam je sobie, byłbym głupcem. Komu więc zawdzięczam swoje powodzenie? Bogu. Najważniejsze, żeby w życiu nie rozminąć się z powołaniem. Człowiek, który dobrze szlifuje diamenty, ale jest piekarzem, robi błąd. I tak samo w duchowości – jeśli ktoś może uczyć się głęboko, a uczy się powierzchownie, to szkoda.
Trzeba maksymalizować swoje możliwości
bo są darami od Boga i misją. W judaizmie ważne jest, co czemu służy. Kiedyś w nowojorskim Crown Heights był rabin, który zajmował się szkolnictwem dla społeczności Chabad. Któregoś razu w szabas przechodził obok używanego autobusu, na którym wisiało ogłoszenie „Do sprzedaży”. Postanowił od razu kupić pojazd jako schoolbus, ale wyższy rangą rabin powiedział, żeby tego nie robić.
Tamten tłumaczył, że to nie dla niego, tylko dla szkoły. A zarazem pomyślał, że przypuszczalnie chodzi o zakaz handlu w szabas. Tymczasem jego rozmówca oświadczył, że nie należy kupować tego używanego autobusu, ponieważ trzeba kupić całkiem nowy. Na tym to wszystko w judaizmie polega… Są biurowce, w których jedna sala przeznaczona jest na modlitwę. I tam przychodzą biznesmeni z całego biurowca, żeby się modlić. To piękna rzecz. Pokazuje, że są ludzie, którzy mają świadomość tego, że ich pieniądze pochodzą nie tylko z pracy, ale przede wszystkim są darem Bożym. Przychodzi godzina 15 i biznesmen idzie się modlić. A jakie to świadectwo dla jego pracowników! Jeśli oni są niewierzący, to jednak daje im do myślenia fakt, że ich szef w godzinach pracy się modli. Trzyma na półce Torę. Wyciąga ją i otwiera na jakimś fragmencie. Słowo Boże stanowi bowiem drogowskaz także w biznesie.
Daj mi 440 zł i 50 gr
W Odnowie w Duchu Świętym funkcjonuje słowo wytrych. Mawia się: „Proś konkretnie. Wyłóż runo przed Panem”. Co to konkretnie znaczy? Mam informować Boga, jakiej kwoty potrzebuję, tak jakby o tym nie miał pojęcia? – pytam organizatora rekolekcji zorganizowanych przed rokiem na Stadionie Narodowym. Wynajmujecie stadion i brakuje wam, strzelam, 800 tys. zł. Przedstawiacie „górze” rachunki czy błagacie jedynie: „Pomóż!”? Słyszałem kiedyś konferencję o tym, że wzorem modlitwy jest to, co Maryja powiedziała w Kanie. „Nie mają już wina”. Koniec, kropka. Nie mówiła: „Jezu, dostarcz tu trochę caberneta, a trochę merlota i pamiętaj, że kilka kobiet pije jedynie białe wino, bo po czerwonym ma migrenę”. Przedstawiła stan faktyczny: nie mają wina. Z drugiej strony co chwila słyszę: „Proś konkretnie! Powiedz: potrzebuję 51 tys. zł 47 gr”. – Mówię Bogu o wielu rzeczach, o wielkich marzeniach i detalach. O wszystkim. O pieniądzach również – wyjaśnia ks. Rafał Jaroszewicz. – Nie chodzi o to, by teraz się zafiksować, że potrzebuję 51 tys. zł 47 gr, tylko żeby powiedzieć uczciwie: „Panie, brakuje mi tego i tego, przecież Ty to widzisz!”. Kiedyś profesor w seminarium zadał mi ciekawe pytanie: „Po co prosicie, jeżeli Bóg wie wszystko?”. Po co prosicie? Oczywiście odpowiedź jest bardzo prosta: Bóg chce, żebyśmy Go prosili, bo pragnie, żebyśmy widzieli, że to On sam nam daje. Czeka na to, aby człowiek był wobec Niego całkowicie szczery. Nigdy nie mówiłem Bogu, że ma mi dać 7,50, bo akurat tyle mi brakuje do zapłacenia rachunku telefonicznego. Zastanawiam się, czy to nie jest z mojej strony zuchwałość, ale mam mocne doświadczenie, że gdy nie mam żadnej pensji, a zbliża się termin spłacenia rachunków (np. fundacji „SMS z nieba”), to Bóg daje mi tyle i dokładnie tyle, ile potrzebuję. Jeśli robi to przez ileś lat, to dlaczego mam Mu nie ufać, że i tym razem tego nie zrobi? „Nic nie posiadacie, gdyż się nie modlicie – czytamy przecież w Biblii. – Modlicie się, a nie otrzymujecie, bo się źle modlicie”. Drugoklasiści nie mieli racji. Można modlić się o pieniądze. Niezwykle istotne jest jednak rozłożenie akcentów. – Rodzice rabina Desslera zrywali się o świcie, by czytać Biblię – przypomina o. Augustyn Polanowski. – Byli świetnymi kupcami. Dlaczego? Nie dlatego, że cały dzień poświęcali na biznes, ale dlatego, że mieli na to tylko 4 godziny! Resztę poświęcali Torze. Niewiele. „Szukajcie wpierw królestwa Bożego”. Przez te 4 godziny pracowali tak intensywnie, że zarabiali naprawdę świetnie. A my harujemy po 12 godzin i co z tego mamy?
Artykuł zamieszczony za zgodą autora, źródło: http://gosc.pl/doc/1941839.Kasa-z-nieba/
[sc name=”polecane-blog-v2″]