Co zrobić, kiedy brakuje nam pieniędzy na zapłacenie rat kredytów, spłatę karty kredytowej, a debet w koncie rośnie do niebezpiecznej granicy? Bierzemy nowy kredyt i spłacamy nim stare długi. To lekarstwo przynosi ulgę szybko, ale na krótko – po chwili choroba wraca ze zdwojoną siłą.
Przeceniliśmy finansowe możliwości albo nie przywidzieliśmy, że nasze dochody mogą spaść i nie jesteśmy w stanie terminowo spłacać zobowiązań. Takie sytuacje się zdarzają, chociaż planując domowy budżet, decydując się na kredyt gotówkowy, zakupy na raty, czy uruchomienie kolejnej karty kredytowej, powinniśmy „nieprzewidziane wypadki” wziąć pod uwagę. Jeżeli w razie problemów szybko nie stawimy im czoła, jeżeli schowamy głowę w piasek, czekając dopiero na monity, wezwania do zapłaty czy wizytę komornika, sami wpędzimy się w kłopoty dużo większe od początkowych.
Pożyczka za pożyczką i coraz trudniej spłacić
Spirala zadłużenia zaczyna się mniej więcej tak: bierzemy kredyt hipoteczny – duży na zakup mieszkania, potem też gotówkowy, bo mamy okazję korzystnie kupić samochód. Mieszkanie trzeba urządzić, więc kupujemy na raty meble i sprzęt AGD. Oprócz tego w portfelu mamy kartę kredytową, która też jest kredytem, z comiesięczną wymaganą kwotą spłaty. Chociaż raty poszczególnych kredytów wydają się niewysokie, sumując je, okazuje się, że z naszymi finansami jest cieniutko. Żeby się poratować, sięgamy po dostępny debet na koncie (też kredyt). Wystarcza nawet na kilka miesięcy spokoju. Ponieważ nie jesteśmy w stanie spłacać wszystkich rat, wpadamy na pomysł, żeby zadłużenie na karcie kredytowej spłacać tylko w minimalnej wymaganej kwocie. Wobec banku jesteśmy w porządku, ale ponieważ reszta niespłaconego długu staje się wysoko oprocentowanym kredytem, odsetki od niego błyskawicznie powiększają nasze zadłużenie. Problem dziury w budżecie gwałtownie powraca, idziemy więc do banku po kredyt gotówkowy. Ale bank, widząc, że mamy raty kredytu hipotecznego, samochodowego, za kup towarów, zadłużoną kartę kredytową i jeszcze debet na koncie – odmawia. Próbujemy więc w SKOK-ach, gdzie o pożyczkę łatwiej. Otrzymujemy ją, ale ze względu na nasze obciążenia o połowę niższą. Łapiemy finansowy oddech, spłacamy zaległe raty. Ale do dotychczasowych zobowiązań musimy dodać ratę w SKOK-u. Dług zamiast maleć – narasta. Skoro banki nie chcą nam już pożyczać, po ratunek idziemy do firm pożyczkowych, ogłaszających się w gazetach i na mieście. Tylko one pożyczą pieniądze bez sprawdzania stanu naszych finansów. U nich też pieniądz jest najdroższy, a najmniejsze opóźnienie w spłacie słono kosztuje. Jeżeli zaciągnięcie kolejnego kredytu na bieżącą spłatę poprzednich nie prowadzi do obniżenia kosztu długu, to nie tylko nie rozwiązuje problemu zadłużenia, ale stale go powiększa.Każdy kolejny kredyt kosztuje – płacimy m.in. marże, opłaty za przygotowanie wniosku, no i odsetki. W ten sposób spirala zadłużenia się nakręca i coraz trudniej się z niej wydostać.
Ślepa uliczka – koniec gry?
Według raportu InfoDług problemy z terminowym regulowanie płatności ma już ponad 2,2 mln osób i ich liczba ciągle wzrasta. Spora ich część to ofiary reklam kredytów „z miniratką”, towarów kupowanych na raty, kart kredytowych dających złudzenie portfela bez dna, a także pożyczek „na chwilę”, bez Biura Informacji Kredytowej (BIK), w promocji, przez internet, z dojazdem do klienta. Wielu też wpadło w finansową pułapkę, bo nie czytało umów kredytowych i pożyczkowych przed ich podpisaniem, a ich zapisy bywają dla klientów bardzo niekorzystne. Kiedy znikąd już nie możemy pożyczyć pieniędzy, a dług przerasta nasze możliwości spłaty, pojawiają się windykatorzy i komornicy, którzy będą starali się odzyskać chociaż część wierzytelności. Szczególnie niebezpieczne są umowy z firmami pożyczkowymi, które wprawdzie bardzo liberalnie patrzą na stan majątkowy klienta i chętnie pożyczają nawet osobom „bez dochodu”, ale też bardzo solidnie zabezpieczają się przed niespłacaniem zobowiązań. Dlatego w tym przypadku nawet kilkusetzłotowe pożyczki są zabezpieczone wekslami in blanco lub nawet nieruchomościami. Dla klientów sytuacja jest niebezpieczna – oznacza bowiem, że w razie problemów ze spłatą kilkuset złotych, mogą stracić samochód, mieszkanie, działkę… Komornicy przyznają, że takie przypadki wcale nie są rzadkie. W ciągu dwóch lat liczba zajmowanych przez komorników nieruchomości wzrosła ponaddwukrotnie. Jeśli nie dotrzymujemy terminów spłaty, bank lub firma pożyczkowa nalicza odsetki karne, obciąża nas kosztami monitów, wezwań, a nawet wizyt przedstawiciela firmy w domu klienta. Dodatkowe koszty lawinowo powiększają nasze zadłużenie. Nawet jeśli wierzyciel wypowie nam umowę i zażąda natychmiastowego zwrotu należności, możemy z nim negocjować i zawrzeć ugodę. Dzięki temu unikniemy egzekucji komorniczej, które sama w sobie jest niezwykle kosztowna i jeszcze bardziej pogorszy naszą i tak już tragiczną sytuację.
Dlatego w naszym budżecie niezbędna jest rubryka „oszczędności”. Jeśli uda nam się odłożyć pewną kwotę, zepsuta lodówka czy kosztowna naprawa samochodu nie będą powodem do zmartwień. Zaplanujmy oszczędności nawet wtedy, gdy pozornie nie mamy z czego. Jeśli jesteśmy w takiej sytuacji, tym bardziej potrzebujemy zaskórniaków. Każda większa „awaria” w finansach, jak konieczność zakupu nowej pralki czy większe wydatki na leki, może spowodować, że jedynym wyjściem będzie zadłużenie się: wzięcie towaru na raty, zaciągnięcie kredytu, zrobienie debetu na koncie, a to już sporo kosztuje. W takiej sytuacji uważajmy na tzw. chwilówki, zazwyczaj bardzo wysoko oprocentowane. Dlatego warto regularnie odkładać, chociażby niewielkie kwoty, które jednak w skali roku dadzą niezły „zapas”. Nie trzymajmy ich jednak w skarpecie. Nie warto też trzymać oszczędności na nieoprocentowanym albo minimalnie oprocentowanym ROR-ze. Lepsze od niego są lokata lub konto oszczędnościowe, które daje nam swobodę dysponowania pieniędzmi, a przy tym zazwyczaj jego oprocentowanie jest na poziomie inflacji lub nieco wyżej. Najważniejsze jednak, żeby oszczędzać, i to od dziś. Więcej o ekonomii na stronie www.nbp.pl. Zainteresowała Cię treść artykułu? Podziel się z najbliższymi! Zaproś ich do odwiedzenia strony www.gosc.pl/Budzet_pod_lupa, gdzie zamieszczamy kolejne odcinki cyklu „Domowy budżet pod lupą”. Weź udział w ankiecie internetowej dotyczącej tego cyklu, możesz wylosować jeden z 10 upominków.
[sc name=”polecane-blog-v2″]
Jak żyć, no jak…?
Oczywiście najlepiej, jeśli nie dopuścimy do powstania spirali zadłużenia i będziemy unikać „ryzykownych zachowań” w dziedzinie naszych finansów. Przede wszystkim pochopnego, lekkomyślnego brania pożyczek i kredytów. W razie problemów z długami, musimy od razu działać dwutorowo. Po pierwsze krytycznie przyjrzeć się domowemu budżetowi i bez litości ciąć wydatki – jeśli trzeba, na jakiś czas zrezygnować z telefonów komórkowych, telewizji kablowej, z samochodu przesiąść się do miejskiej komunikacji albo odkryć uroki roweru… Po wtóre o naszym problemie koniecznie musimy zawiadomić wierzycieli, jeszcze zanim na naszych kontach zaczną puchnąć odsetki karne. Bankom również zależy na odzyskaniu długu, nawet jeśli na pieniądze będą musiały dłużej poczekać. Dlatego widząc, że klienci z kłopotami finansowymi chcą jednak spłacić należność, sami podpowiadają dogodne wyjście z sytuacji. W tym przypadku sprawdza się zasada: warto rozmawiać… I to zanim problem nabrzmieje. Specjaliści zapewne powiedzą nam, że w pierwszej kolejności musimy pozbyć się długu na karcie kredytowej, który jest najwyżej oprocentowany spośród wszystkich kredytów bankowych. Jeśli problemy są przejściowe mogą w niektórych przypadkach zaproponować kilkumiesięczne „wakacje” w spłacie raty lub jego części albo wydłużyć okres kredytowania, co spowoduje, że miesięczne raty będą na tyle niskie, że damy radę je spłacać.
Konsolidacja nie dla wszystkich
Dobrym wyjściem może okazać się skonsolidowanie długów. Wtedy zamiast pożyczek, kredytów gotówkowych, kredytu samochodowego, na karcie, w koncie… – będziemy mieli jeden z jedną, niższą ratą miesięczną. Jak to się dzieje? Bank spłaci nasze zobowiązania (także w innych bankach) i w ich wysokości udzieli nam kredytu konsolidacyjnego. Pamiętajmy jednak, że kredyt konsolidacyjny nie zmniejszy nam w cudowny sposób długu. On sam również kosztuje – wlicza się do niego marżę, opłaty, odsetki… Pozwala jednak zamienić drogie kredyty konsumpcyjne, na tańsze, bo zabezpieczone hipoteką na nieruchomości. Poza tym wydłużając okres kredytowania, zmniejszy nasze miesięczne obciążenia. Oczywiście nie ma się co łudzić, że otrzymamy tak niskie oprocentowanie, jak w kredycie hipotecznym i równie niskie inne opłaty. Kredyt konsolidacyjny jest kołem ratunkowym i banki zdają sobie sprawę z tego, że zwykle sięgają po niego klienci mający problemy finansowe. W ich przypadku większe ryzyko jest wliczone w wyższą cenę kredytu konsolidacyjnego. Banki też nie udzielą go osobie, która już przestała spłacać raty. Dlatego tak ważne jest, żeby w razie kłopotów od razu szczerze rozmawiać z bankami o swojej sytuacji. Należy też pamiętać, że konsolidować zobowiązania możemy maksymalnie do wysokości trzech czwartych wartości zastawionej nieruchomości. Więcej od banku nie dostaniemy. Jeśli nie mamy nieruchomości, którą moglibyśmy zastawić, bank może zaproponować nam kredyt konsolidacyjny gotówkowy. Ale uwaga! Może on być oprocentowany wyżej od naszych dotychczasowych zobowiązań. Także firmy pożyczkowe przygotowały ofertę dla osób nadmiernie zadłużonych. Oferują one pożyczki konsolidacyjne – bez BIK, na „kredyty z komornikiem”. Ponieważ obarczone są dużym ryzykiem niespłacenia, ich koszt jest bardzo wysoki. A w razie problemów ze spłatą, z dnia na dzień możemy pozbyć się zastawionego domu, mieszkania, samochodu. Lepiej unikajmy takich ofert. Dla bankrutów prawo przewiduje procedurę upadłości konsumenckiej. Praktyka pokazuje jednak, że niewielu z niej korzysta. Warunkiem bowiem jest powstanie zadłużenia nie z winy dłużnika.
Więcej o ekonomii na stronie nbp.pl
Artykuł zamieszczony za zgodą autora, źródło: http://gosc.pl/doc/1440338.Kredytem-w-kredyt